sobota, 4 lutego 2017

Recenzja filmu "Zaklęty w smoka"


 Cześć! Dzisiaj chciałabym Wam przybliżyć choć trochę i zachęcić do obejrzenia jednego z moich ukochanych filmów, który znalazłam całkiem niedawno i to przez przypadek. Zapraszam do zapoznania się z recenzją. :)



Po obejrzeniu niezwykle dobrego zwiastuna filmu pt. "Zaklęty w smoka" w reżyserii Indara Dhenduabeva, wiedziałam że niemożliwym będzie, żeby film mi się nie spodobał. I miałam całkowitą rację, bo naprawdę pokochałam baśń, którą nam zobrazował reżyser. Rosyjska produkcja powstała całkiem niedawno, w 2015 roku, ale mimo to klimatem nawiązuje do dawnych realizacji filmowych. Nastrój filmu potęguje również to, że od początku do końca filmowi towarzyszy ciekawa forma narracji- taka, jakby ktoś opowiadał nam bajkę.
Kiedyś ludzie bali się smoków. I z tego strachu, przed ich gniewem, okrucieństwem, decydowali się na to, by składać im ofiary. Podczas przerażającego obrządku oddawali im swoje młode córki w wieku do zamążpójścia, przyzywając smoki mistyczną pieśnią rytualną. To się jednak zmieniło, kiedy pewien mężczyzna, któremu smok porwał ukochaną, wyruszył na wyspę w której ją więziono i zabił okrutnego porywacza. I chociaż na uratowanie dziewczyny było już za późno- dokonał swojej zemsty, a świat zaczął widzieć w nim swojego wybawiciela. Kiedy więc nie było już groźnego smoka, ludzie szybko zapomnieli o swojej krwawej przeszłości, a przerażający obyczaj zamienili w obrządek weselny. Smoków już nie było i ojcowie nie musieli już się bać o losy swoich córek.
Dwa pokolenia później, młoda księżniczka Mirosława, którą bardzo dobrze zagrała Maria Poezhaeva, szykuje się do małżeństwa z wnukiem Pogromcy Smoków- Igorem (Piotr Romanov). Ich wspólne plany zostają jednak pokrzyżowane, kiedy podczas ślubnego obrządku, ludzie chcąc uczcić cześć tego, który wybawił ich od smoczej niewoli, zaczynają śpiewać zapomnianą pieśń rytualną. I ona przyzywa smoka, który porywa przerażoną dziewczynę i zabiera ją na swoją tajemniczą wyspę.
 I właśnie od tego momentu zaczyna się niezwykła opowieść o miłości, poświęceniu i samotności. Arman, którego postać w poruszający sposób zagrał Matvey Likov, nie jest smokiem przez cały czas, ma swoją drugą postać, która jest człowiekiem. I będąc człowiekiem boi się swojej drugiej, zwierzęcej strony, która zmienia go w potwora i nie pozwala na szczęście. Nasza bohaterka szybko się w tym orientuje i postanawia mu pomóc, zabierając od niego naturę bestii i ucząc go żyć po ludzku. Jednak czy to rzeczywiście jest możliwe, a może po czasie nasunie się inne rozwiązanie problemu? Dzięki temu układowi oboje zaczynają poznawać się coraz lepiej, a więź między nimi się zacieśnia. Jednak ta więź mimo swojej potęgi, wydaje się jednak łatwa do skruszenia, gdyż miłość od strachu dzieli cienka granica.
Poza przepiękną, baśniową historią, otrzymujemy jeszcze jeden rodzaj magii, który sprawia, że oglądając film tak mocno jesteśmy w stanie przeżywać to, co się dzieje na ekranie. Jest to na długo rozbrzmiewająca w uszach muzyka, na którą składają się przede wszystkim brzmiące po starosłowiańsku ballady. Jest ich kilka i każda z nich przeszywała mnie od środka i wypełniała swoim czarem. Jednak do muzyki dochodzą jeszcze klimatyczne ujęcia, urzekające kostiumy bohaterów i zapierające dech w piersiach plenery Bułgarii i Rosji.
Połączenie tak dobrej oprawy audiowizualnej i historii, która chwyta za serce, nieraz powodując łzy wzruszenia lub śmiech szczęścia, dało nam mieszankę wybuchową. Jest to film obok, którego nie da się przejść obojętnie, który w prawie każdym widzu powinien zostawić trwały ślad. "Zaklęty w smoka" jest bowiem filmem, który nie tylko zapewnia świetną rozrywkę, ale też porusza ważne zagadnienia dotyczące miłości i kochania. Bardzo się cieszę, że udało mi się znaleźć takie małe arcydzieło, które niestety w Polsce jest mało znane, i skłamałabym mówiąc, że nie jest to mój ulubiony film.

wtorek, 31 stycznia 2017

Recenzja filmu Wykrętasy

Witam ponownie. Niedawno co wróciłam z zimowisk, o których wspomniałam tydzień temu (były to cudownie spędzone ferie), i dlatego dopiero dzisiaj wstawiam kolejny post. Mam dla Was recenzję pewnego, rosyjskiego filmu, który obejrzałam bardziej z przymusu, gdyż za komediami raczej nie przepadam, ale nie żałuję. :) Zapraszam do czytania!





Do obejrzenia filmu rosyjskiego reżysera Levana Gabriadzen pt.” Wykrętasy”nastawiłam się pozytywnie. Miałam nadzieję na zobaczenie lekkiej i przyjemnej komedii, przy której można się odprężyć. I właśnie coś takiego otrzymałam. Film z 2010 roku z Konstantinem Khabenskiy i Millą Jovovich spełnił moje oczekiwania i nastawił mnie bardzo pozytywnie.
Historia, którą otrzymujemy jest mało skomplikowana i już od początku filmu wiemy, że nie będzie tutaj żadnych wzruszeń, czy dramatów, a za to wiele zabawnych scen i humoru. Slava, główny bohater historii, to nauczyciel j.rosyjskiego i niedoszły pisarz romansów. I chociaż pisze o miłości sam jej nigdy nie spotkał, do czasu, aż los styka go z niejaką Nadią. Jest to młoda kobieta o której nie wiemy zbyt wiele, poza tym, że żyje w Moskwie i ma, a raczej miała nieco nachalnego i egoistycznego narzeczonego. Bowiem nasza bohaterka zdecydowała się go porzucić właśnie dla nowo poznanego Slavy z, którym było jej tak dobrze, że po tygodniu znajomości zdecydowała się na małżeństwo z nim. I właśnie od tego momentu rozpoczyna się prawdziwa zabawa.
 Panna młoda czeka na swojego ukochanego w domu i z ekscytacją myśli o weselu, które zaplanowała na następny dzień. Niestety, nasz bohater nie będzie mógł przyjechać na własny ślub. Zostal bowiem wrobiony w udział w mistrzostwach piłki nożnej dla młodzików i ma cały dzień na znalezienie odpowiedniej drużyny, a potem ma poprowadzić ją do zwycięstwa. Choć raczej do przegranej, gdyż właśnie na tym najbardziej zależało Slavie, który po złapaniu przypadkowych dzieciaków z ulicy zdecydował sie robić wszystko, by jak najprędzej odpaść z turnieju i móc jechać do ukochanej, czekającej na niego w Moskwie.
Jest to idealny schemat do zaserwowania nam sporego wachlarza dowcipnych momentów, których prowodyrem jest zwykle nasz główny bohater. Już sama jego osoba i to jak się zachowuje potrafi dostarczyć nam sporej dawki śmiechu. Jest to bowiem bohater, który swoją uległością, niezdarnością , a także niezbyt wysokim sprytem nie mógł nie zyskać sympatii widza. W niektórych jednak momentach filmu potrafił zdenerwować tym, jakie podejmuje decyzję. Na szczęście w końcu on sam zaczął rozumieć swoje błędy i zaczął robić wszystko, by je naprawić. Również przyjemną postacią jest młody Kosoj, kapitan drużyny, którą stworzył Slava. Swoją wiarą i zapałem, a także ciętym językiem, którym się posługiwał sprawił, że i jego osoba zapadła mi w pamięć. Nie wszyscy jednak bohaterowie byli tacy wyraziści i ciekawi. Na przykład można wziąć wspomnianą wcześniej Nadię, o której wiemy bardzo niewiele i, której charakter nie został zbytnio zarysowany. Była trochę tak, aby być. Równie dobrze na jej miejsce można byłoby wstawić kogoś innego, a film na pewno by na tym nie stracił.
W trakcie trwania seansu można było wysłuchać wiele, przyjemnych dla ucha piosenek, które oczywiście śpiewane były w języku rosyjskim. Dodawały one klimatu filmowi i potrafiły wzbudzić w widzu dokładnie takie emocje, jakie powinien odczuwać w danej chwili oglądania. To właśnie muzyka najbardziej zapadła mi w pamięci i po obejrzeniu "Wykrętasów" jeszcze długo nuciłam zapamiętane melodie.
Ogółem film podobał mi się bardzo. Nie jest to film wybitny, czy nawet bardzo dobry, ale mimo to oglądało mi się go niezwykle przyjemnie. Historia mnie zaciekawiła, a całe półtorej godziny trwania seansu zleciało mi dosłownie w chwilę. Praktycznie cały czas się przy tym uśmiechałam. Nie polecam go jednak osobom, które szukają mocniejszych wrażeń i intensywnych emocji, a tym, którzy po ciężkim dniu pracy chcieliby odpocząć przy lekkiej, niewymagającej zbytnio myślenia komedii. Komediii, która mimo swojej łatwości w odbiorze nie jest jednak denna i nastawiona tylko na wcześniej wspomniany, stojący tutaj na całkiem wysokim poziomie humor.

Zdjęcia: kadry z filmu