wtorek, 20 czerwca 2017

Recenzja filmu pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa

 Bóg nie całkiem doskonały

Tematyka tego filmu jest mi bardzo bliska, bo chociaż nie jestem chrześcijanką, to jednak osobą głęboko wierzącą i zafascynowaną postacią Jezusa Chrystusa, a to właśnie obraz jego życia przedstawia nam Martin Scorsese w swoim dziele z 1988r, pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa. Film przez wielu został uznany za bardzo kontrowersyjny, wrecz obrazoburczy i chociaż ja sama takich odczuć nie mam, rozumiem osoby, które mogły poczuć się urażone.
   Już pierwsze sceny, w których to grany przez Willema Dafoe Jezus buduje krzyże dla żydowskich skazańców, czy spotyka się ze swoja niedoszłą ukochaną Marią Magdaleną w domu rozpusty, przygotowują nas na to, że nie powinniśmy oczekiwać kolejnego filmu religijnego podobnego do Jezus z 1979, skupiającego się na naukach i dokonaniach biblijnego Mesjasza. Te aspekty oczywiście pojawiają się, ale są jakby odłożone na bok, a cała treść skupia się przede wszystkim na psychice głównego bohatera. Postać tak znana i tak bliska sercom wielu ludzi zostaje nam pokazana od bardziej brudnej, ciemnej, ale za to rzeczywistej strony. Film Scorsese nie ukazuje nam Boga pełnego miłości, pewnego swoich działań i decyzji, a człowieka. Małego, biednego człowieka ze wszystkimi jego niedoskonałościami, nękanego burzliwymi emocjami, pełnego wątpliwości. Dzięki autentycznej grze aktorskiej mamy możliwość zagłębić się we wnętrzu postaci, która nie do końca rozumie przydzielone jej zadanie, próbuje się w nim odnaleźć, popadając w skrajności. Filmowego Jezusa, nie potrafiącego uporać się z całym tym wewnętrznym rozdarciem, w końcu dotyka szaleństwo, które doskonale przedstawiono w scenie, gdzie po czteredziestu dniach rozłąki powraca do swoich uczniów i z obłąkańczym wyrazem twarzy wyjmuje z piersi swoje serce. Jednak napięcie rośnie i kolejne minuty filmu podchodzą już pod obraz czystego wariactwa, które momentami mogłoby być śmieszne, gdyby nie to o kim i o czym jest to dzieło. Spodobało mi się, że te sceny, których czytając Biblię nie potrafiłam zrozumieć, w których dobry Jezus wyrzeka się swojej matki, czy mówi że przyniósł ludziom wojnę, nie pokój, zostały podłożone pod tą jego chwilę słabości i szalenstwa.
   Moje uznanie otrzymał również fakt, że postać Judasza, grana przez Harveya Keitla, która tak często mieszana jest z błotem otrzymała tutaj drugą szansę, a reżyser pokusił się na to, by przedstawić go od lepszej strony, kogoś kto wcale nie chciał zdradzić swojego Mistrza i przyjaciela, ale musiał to zrobić, by wypełnić "Boski Plan". Scena w, której rozmawia o tym z Jezusem jest przepiękna i świetnie zagrana, aktorzy mimiką i gestem zbudowali napięcie, a słowa które wtedy padły wyryły się w mojej pamięci.
   Jednak to nie zachowanie Jezusa i przypisana mu osobowość, ani nawet nowa odsłona "zdradliwego" apostoła tak bardzo zbulwersowaly niektórych odbiorców, a sceny poprzedzające samo zakończenie . Nie chciąc zdradzać tego co wydarzyło sie na ekranie, powiem tyle że przywodzą mi one na myśl fragmenty z oodnalezionej w XX wieku księgi, nazwaną przez Billy'ego Meiera Talmud Jmmanuel, czy z napisanej przez Harlana Margolda Alchemii Życia. Oczywiście są to moje skojarzenia, bo autor książki Nikos Kazantzakis na podstawie której Martin wyreżyserował swój film nie mógł spotkać się z wymienionymi wyżej pozycjami, które opublikowano dużo później, niż jego powieść. Sporo podobieństwa jednak było, a mnie uszczęśliwił zabieg przedstawiony w filmie, bo chociaż nie do końca łączył się on z moimi religinymi przekonaniami to i tak bliżej mi było do takiego rozwiązania, niż do tego, które znamy z Ewangelii. To nowe, inne, według mnie bardziej szczęśliwe zakończenie historii Jezusa Chrystusa, nie mogłoby się jednak przyjąć w świecie, w którym ogromna liczba ludzi jest wyznania chrześcijańskiego i po prostu nie zaakceptowałaby go. Już sam fakt zaproponowania czegoś takiego wzburzył wspomniane przeze mnie kontrowersje. I pewnie, gdyby nie dwie, ostatnie minuty filmu, które tłumaczą tytuł i są jakby puentą całego obrazu, być może nigdy nie mielibyśmy okazji obejrzeć tej produkcji, która mogłaby nie zostać dopuszczone do kin i do sprzedaży. Więc chociaż zabolał mnie sam finał i powrót do chrześcijańskiej idei, mimo że dla większości to właśnie ona była w nim najważniejsza, co całkowicie rozumiem i szanuję, po czasie i ja jestem zadowolona z tego, że mimo wszystko się pojawiła.
   Poza wciągającą fabułą, która chociaż niby tak znana, jest tutaj tak zupełnie nieprzewidywalna i zaskakująca, oraz aktorstwem, które w swojej bezpośredniości nie było przedobrzone, ani zbyt skąpe, tym co jeszcze wyróżniało Ostatnie Kuszenie Chrystusa była muzyka i zdjęcia. Brak tu było jakichkolwiek efektów specjalnych, czy utworów które mogłyby zapaść na dłużej w ucho, jednak pewne operowanie kamerą i ilustracje muzyczne odpowiednio dobrane pod kręcone sceny, zbudowały świetny klimat, który pozwolił nam na większe zagłębienie się w tamtych czasach i kulturze
   Omawiany przeze mnie film jest jednym z lepszych, jeśli nie najlepszych filmów w tej tematyce, i cieszę się, że miałam możliwość zobaczenia go, ale nie sądze, bym prędko do niego wróciła. Należy on bowiem do takiego rodzaju sztuki, która nie ma na celu nas urzekać i na siłę do siebie przekonywać, a pobudzić do myślenia i pozostać w naszej pamięci na jak najdłuższy okres czasu. Myślę, że o to właśnie chodziło reżyserowi, który zaryzykował i stworzył film, który nie każdemu się spodoba, który mimo tego, że na końcu zdecydował się na to, by jednak trochę zbliżyć do innych filmów, które opowiadają tą opowieść, to jednak potrafi oburzyć, a mimo to jest filmem inteligentym, psychologicznym i biorącym w znak zapytania istotę boskości i człowieczeństwa Jezusa Chrystusa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz